Gwadelupa w kilka dni

Kolejna z karaibskich wysp należąca do Antyli Francuskich. Gwadelupa co jakiś czas chciałaby uniezależnić się od Francji, jednak spore dotacje unijne sprawiają, że nie są to zbyt usilne starania. Widać zresztą dużą różnicę pomiędzy Gwadelupą, wspieraną unijnymi dotacjami i odbudowaną po huraganie Maria z 2017 roku, i biedną Dominiką, która, choć niezależna od Europy, nie może się podźwignąć.

Wyspa ma kształt motyla. Każde z dwóch „skrzydeł” motyla jest mocno odmienne. Lewe, zachodnie nazywa się Basse-Terre jest wulkaniczne, pokryte równikowymi, wilgotnymi lasami.

Prawe, wschodnie, nazywa się Grande-Terre, to suchy rozległy płaskowyż wapienny, otoczony plażami i rafami koralowymi.

Grande Terre czyli prawe skrzydło

Wokół „motyla” jest kilka mniejszych, polecanych wysepek, jednak nie będę Wam o nich pisać, gdyż je ominęłyśmy. Generalnie Gwadelupa była ostatnim etapem naszego karaibskiego tripu, byłyśmy już trochę zmęczone i postawiłyśmy bardziej na relaks. Jeśli planujecie trasę po Gwadelupie sprawdźcie sobie, gdzie znajdują się poszczególne miejsca. Nasza trasa wydaje się być nieco mało logiczna, ale to z powodu usytuowania noclegu.

GRANDE TERRE

Pointe-à-Pitre

Największe i najbardziej ruchliwe miasto wyspy, choć to nie stolica. To tu przypłynęłyśmy stateczkiem z Dominiki. Tym samym stateczkiem można też przypłynąć tu z Martyniki. To tu także lądują samoloty, m.in. z Europy. Stąd też wracałyśmy do Polski.

W Pointe-à-Pitre miałyśmy fajny apartament, który polecałam tu. Spędziłyśmy w miasteczku niecałą dobę i w sumie wystarczyło nam. Pospacerowałyśmy, zjadłyśmy najlepsze accras w czasie całego wyjazdu (czyli kuleczki z rozdrobnionej ryby w panierce).

Nasz pobyt w Pointe-à-Pitre był trochę nietypowy, gdyż trafiłyśmy na jedyny dzień w roku, kiedy wszystko jest pozamykane! Następnego dnia rano już po otwarciu balkonu usłyszałam radosne, budzące się do życia miasto, otwierające się kramiki, targ Marché Central ze świeżymi owocami, warzywami, a kawałek dalej targ ze świeżymi rybami.

Targ Marché Central

Marché Couvert to kolejny targ, który widziałyśmy w uśpieniu. Rankiem także obudził się do życia. Niewątpliwie taki wymarły dzień zabrał uroku miasteczku, choć z drugiej strony miałyśmy okazję wieczorem zobaczyć fantastyczne parady. Nie zmieniło to faktu, że nie zamierzałyśmy zostać dłużej, planowałyśmy szukać pięknych raf koralowych.

Targ Marché Couvert
Muzeum Schoelchera – poświęcone jego pamięci i historii ruchu francuskiego zmierzającego w kierunku obalenia niewolnictwa

Budynek wyróżniający się na tle pozostałych to Memorial Acte, muzeum poświęcone niewolnictwu. Jednak nie zdecydowałyśmy się, by go zwiedzać.

Memorial Acte
Katedra Piotra i Pawła

Generalnie myślę, że po miasteczku warto po prostu pochodzić. Popatrzeć na architekturę i poczuć klimat.

Dalej ruszyłyśmy już na naszego tripa.

Pointe de la Saline

To właściwie punkt widokowy, ale jeśli szukacie plaży z dala od tłumów to właśnie tu. Są tu raczej dobre warunki do kitesurfingu, bo sporo osób pływało, a wiatr wiał całkiem konkretnie. Można także przespacerować się drewnianą kładką wśród namorzynowych lasów.

Plage de la Caravelle

Ta plaża to dla mnie numer jeden ze wszystkich odwiedzonych plaż. Płytka woda z fantastycznym światem podwodnym. Tuż koło plaży rafa koralowa, a na niej cuda. Ryby w różnych kolorach, podobne widziałam w oceanarium w francuskim La Rochelle. Morskie stworzenia przyklejone do rafy, a turkusowa woda tak ciepła, że cały dzień można w niej siedzieć. Można też tu ponoć spotkać żółwie, jednak nam się nie udało. Byłyśmy tuż koło Clubu Mediterrané i bardzo polecam to miejsce.

Anse Bertrand

Miasteczko położone na północy prawej części skrzydła. Warto tu odwiedzić…. Cmentarz. Wygląda bardzo nietypowo. Gigantyczne grobowce, klimat przypominający trochę… łazienkę.

W miasteczku widać wyraźnie ślady Huraganu Maria. Atrakcją miała być latarnia morska, ale to zdecydowanie nic ciekawego. Ładnie natomiast wygląda mała plażyczka L’Anse Bertrand.

Plage de L’Anse Bertrand.

Plaża Anse Laborde

Położona na zachodnim wybrzeżu, kilka minut jazdy samochodem od Anse Bertrand. Jedzie się do niej trochę taką zapomnianą dróżką, jednak warto dojechać. Co prawda ciężko się tam kąpać, gdyż fale oceanu są dość duże, ale sama plaża prezentuje się naprawdę dobrze. Piasek wygląda jak bułka tarta, jak to określiła moja mama😊 Widoczki są przepiękne.

Pointe de la Grande Vigie

Dalej ruszyłyśmy do punktu widokowego „Wspaniały Widok”. Widok jest naprawdę rewelacyjny i bardzo polecam dalszą trasę. Momentami widoki zwalają z nóg na przykład na pokaźne białe klify wynurzające się prosto z odmętów oceanu. Co ciekawe, spaceruje się po wielkiej rafie koralowej, a w dole widać ocean. Pro tip: to tu udało nam się kupić fantastyczne dżemy.

Podłoże, po którym się spaceruje

Dalej jedziemy w kierunku Porte d’Enfer (Bramy Piekła) i po drodze zatrzymujemy się, by nacieszyć oko cudnymi widokami.

Pointe des Châteaux

Dalej ruszyłyśmy już w nieco dalszą drogę (czyli ok 50 minut jazdy😊) Wyspa jest mała, więc odległości są naprawdę niewielkie. Ten punkt to najbardziej wysunięty na wschód półwysep.  Położony jest na glebie wapiennej. W miejscu, którym Morze Karaibskie łączy się z Oceanem Atlantyckim postawiono krzyż. To taki „must see”. Samo miejsce z krzyżem nie zrobiło na mnie aż takiego spektakularnego wrażenia.

Plage de Bois Jolan

Bardzo fajna plaża, taka dla lokalsów. W morzu są naturalne baseny. Podłoże jest tak wyrzeźbione, że tuż przy brzegu tworzą się misy z głębszą wodą, a obok płytsza woda. Piasek bielutki, miałki jak mączka. Las palm tuż za plażą. Zapach grilla unosi się w powietrzu: to lokalni mieszkańcy robiący sobie grille i imprezy.

BASSE-TERRE

Tu już postawiłyśmy na jeszcze większy relaks. Miałyśmy jeden nocleg (polecałam go tu) na dwie noce w małej rybackiej, choć także turystycznej wiosce Deshaies. Są tu też ładne plaże i piękne zachody słońca! W miasteczku znajdziecie też trochę restauracji położonych nad samą zatoką, więc można wybrać coś dla siebie.

Nasz hotel w Deshaies

Ogrody Botaniczne w Deshaies

To taka atrakcja bardziej dla mojej mamy, gdyż ona uwielbia roślinność wszelkiej maści. Atrakcją były na przykład wielkie baobaby, albo papugi, które można było karmić, flamingi, ogromna ilość motyli, no i kwiaty, które u nas zdobią domowe zacisza.

Muzeum Kawy

To najgorsza atrakcja z całej wyprawy. Sama idea muzeum jest fajna, tylko niestety bez znajomości francuskiego za wiele się nie dowiecie. Stoją jakieś maszyny, nie wiadomo, do czego służą. Degustacja kawy i kakao również bardzo słaba (mała kawka lub kakao z automatu! w cenie biletu). Fajne wnętrza, choć zupełnie niewykorzystany potencjał. Nie warto. Lepiej poszukać w tym czasie pięknych plaż. Fajnie jedynie zobaczyć, jak rośnie kakaowiec, choć my już widziałyśmy z Muzeum Banana na Martynice, które w przeciwieństwie do tego muzeum polecam bardzo!

Muzeum Kawy
Owoc kakaowca

Plage de Grande Anse

Nasz nocleg był usytuowany od tej plaży 5 minut na piechotę. Plaża jest bardzo ładna i to właśnie z niej warto podziwiać zachody słońca. Szeroka, jasny, miałki piasek, palmy, fale, ciepło. Super!

Plage de la Perle

To jeszcze piękniejsza plaża. Znacznie mniej zaludniona niż Grande Anse, do tego leżą na niej porozrzucane drzewa, przy których można się skryć. Piękna. Piasek biały, miałki, fale spore.

Ponoć warto jeszcze odwiedzić czarną wulkaniczną plażę Grande Anse Trois Rivieres, jednak my już tam nie dotarłyśmy. Może Wam się uda😊 Dajcie znać:)

Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.