To nasz pierwszy przystanek w poszukiwaniu lata zimą. Upalnie nie było, wręcz chłodno, choć i tak kilkanaście stopni cieplej niż w tym czasie w Polsce. Ale to jeszcze nie to „lato”, którego szukaliśmy, więc szukamy dalej.
Charleston
Charleston leży w Karolinie Południowej. To właśnie tu rozpoczęła się Wojna Secesyjna. Ma absolutnie fantastyczną architekturę. Spacer wśród wielkich, ale i stylowych willi dawnych plantatorów onieśmiela. Na każdym kroku spotykamy coraz piękniejszy i coraz bardziej okazały dom. Do tego charakterystyczne drzewa porośnięte hiszpańskim mchem, otulające ulice z obu stron sprawiają, że z łatwością można poczuć klimat rodem z „Północ Południe” czy „Przeminęło z wiatrem”.
Jeśli będziecie w Charleston obowiązkowo poświęćcie czas na zagubienie się wśród ulic miasta, wybierzcie się też na spacer na nadbrzeże, które ma swoją niechlubną historię. To właśnie przez nie trafiła do Stanów 1/3 wszystkich sprowadzonych do USA niewolników. Gdzieniegdzie są tablice upamiętniające tamte czasy.
Warto jeszcze przejść się na Charleston City Market, gdzie można kupić różne pamiątkowe gadżety typu magnesy, mydełka, książki kucharskie poświęcone low country czyli regionalnej kuchni.
Jeśli chodzi o jedzenie nie mogę polecić niczego konkretnego. Warto spróbować regionalnej kuchni. To na pewno. Jak wszędzie. Warto też zjeść owoce morza. To właśnie na nie postawiliśmy. Wybraliśmy się do jednej ze znanych restauracji, mianowicie do Hyman’s. Restauracja słynie z owoców morza, jednak dla nas nie była zbyt trafnym wyborem. Uwielbiamy owoce morza, ale nie w tak ciężkim wydaniu. Niewątpliwie renomę ma to miejsce mocno wypracowaną. W łazience można spróbować maseczek do rąk, wyrabianych lokalnie. Następnie można je kupić w sklepie, przez który trzeba przejść, jeśli chcemy już opuścić lokal. W sklepie tym można kupić również wiele innych pamiątek. W restauracji na stołach są wytłoczone nazwiska słynnych osób, które siedziały przy konkretnym stoliku. Na ścianach mnóstwo zdjęć „gwiazd” i „gwiazdeczek”, które odwiedziły restaurację. Po lokalu kręci się właściciel (chyba przedstawiciel już trzeciego pokolenia), który pyta, o samopoczucie, czy nam smakuje, itd. Pomysł fajny na to wszystko, tylko…. Najważniejsza kwestia, jaką jest jedzenie mocno nas rozczarowała. To właśnie tu szukaliśmy ryby na talerzu.
Jeden dzień na Charleston i okolice to za mało. Więc jeśli tylko możecie przeznaczyć trochę więcej czasu to naprawdę warto! My mieliśmy nieco inny cel, więc nie mogliśmy się zanadto rozdrabniać. Czas ograniczony, Stany wielkie, a my przecież w poszukiwaniu lata. Czyli generalnie kierunek: Floryda. Na Charleston mogliśmy przeznaczyć tylko jeden dzień. Myślę, że trzy byłyby w sam raz. Oprócz pięknego miasta i niesłychanej atmosfery w nim panującej warto przeznaczyć czas na poznanie okolicy. Gdybym miała go więcej na pewno zwiedziłabym jeszcze ze dwie okoliczne plantacje bawełny i wybrałabym się w rejs do Fort Sumter, w którym padły strzały rozpoczynające Wojnę Secesyjną, a także zwiedziła którąś z dostępnych rezydencji w samym Charleston.
Plantacja Magnolii
Jako, że czasu mało, wybraliśmy jedną plantację. Plantację Magnolii. Grudzień to nienajlepszy czas na zwiedzanie takiego miejsca. Plantacja jest piękna, ale zapewne jeszcze piękniejsza w pełni sezonu, gdy kwitnie mnóstwo różnorodnych kwiatów, a drzewa mają liście.
Jednak jeśli będziecie tam tak jak my zimą to i tak warto się wybrać, choćby ze względu na cudne drzewa porośnięte hiszpańskim mchem. Łatwo sobie wyobrazić, jak w upalnym słońcu mogą dawać przyjemne schronienie.
Już, gdy wjeżdżasz na plantację masz wrażenie, że czas się cofnął i przenosisz się w czasie o dwa wieki. Jednak pomimo świadomości, że nie zawsze było tu cudownie, trzeba przyznać, że widoki są rewelacyjne.
Plantacja Magnolii oferuje kilka opcji zwiedzania. Bilet podstawowy to 15$ dla osoby dorosłej, 10$ dla dzieci w wieku 6-12 lat. Dzieci poniżej 6 roku życia wchodzą za darmo. Bilet ten obejmuje spacer po plantacji.
Podczas spaceru warto dojść do stawu, wejść na wieżę obserwacyjną, skąd można wypatrzeć sporo ptaków i innych zwierząt.
Dodatkowo można dokupić inne atrakcje, ale zawsze trzeba kupić bilet podstawowy. Jedną z możliwości jest zwiedzanie domu plantatora. Opcja dostępna tylko z przewodnikiem w grupach. Choć chętnie bym ten dom zobaczyła, nie zdecydowaliśmy się na to. Musielibyśmy sporo czekać na miejsce w grupie, a przed nami była jeszcze podróż do Savannah. Zwiedzanie domu 8$ zarówno dorośli, jak i dzieci powyżej 6 lat. Mniejsze dzieci wszystko mają za free na tej plantacji.
W tej samej cenie można zwiedzić chatki niewolników. To wycieczka, podczas której można zobaczyć, jak wyglądało życie Afroamerykanów na plantacji. Niestety my też na nią czasu nie mieliśmy. Następna atrakcja to przejażdżka „pociągiem” po plantacji (8$). Może to być fajna atrakcja dla dzieciaków albo dla kogoś, kto ma kłopot z chodzeniem. Kolejna opcja to wycieczka łodzią. Niedostępna w sezonie zimowym.
Zdecydowaliśmy się na zwiedzanie bagna z aligatorami (8$). Bagna położone są na uboczu całej plantacji. Żyje w nim ponoć sporo aligatorów, tysiące ptaków i innych zwierząt żyjących w jednym zbiorniku. Wejście do „ogrodu” wygląda groźnie. Po drodze mijamy dużo ostrzeżeń dotyczących tego, żeby nie karmić aligatorów i że są one bardzo groźne. Przy zakupie biletu dostajemy kod, który wstukujemy w drewniane wrota w lesie. Drzwi automatycznie otwierają się skrzypiąc niemiłosiernie. Wchodzimy drewnianą kładką, a drzwi skrzypiąc zamykają się za nami, zostawiając nas na bagnach pełnych aligatorów. Na szczęście jesteśmy na kładce! Kładka dodatkowo jest zabezpieczona siatką, więc wydaje się to być w miarę bezpieczne. Chyba, że spotkasz aligatora już poza kładką. Niestety my nie zobaczyliśmy tam nawet pół aligatora. Spacer kładką jest dość krótki. Zapewne jest ciekawszy, gdy jest ciepło i aligatory wychylają swoje ciałka, by wygrzać się w słońcu. Jeśli ich nie ma, to szkoda na tą wycieczkę kasy.
Więcej informacji na www.magnaliaplantation.com
Savannah
Z plantacji Magnolii ruszyliśmy do Savannah (czyli stan Georgia). Tam też spaliśmy jedną noc. Savannah mnie zawiodła, więc dużo uwagi jej nie poświęcę.
Na pewno warto się przejść główną ulicą Oglethorpe pod tak samo cudnymi drzewami, jak w Karolinie Południowej.
Warto podejść na Chippewa Square, miejsca licznie odwiedzanego przez turystów, a to za sprawą filmu Forrest Gump, kręconego w tym miejscu. Nie ma na nim ławeczki, na której siedział Forrest i kolejnym osobom opowiadał historię swojego życia, ale i tak wszyscy robią tam sobie pamiątkowe zdjęcie.
Savannah na tle innych miast wyróżnia duża ilość położonych koło siebie malutkich skwerków. Jest ich 24. Na jednym z nich znajduje się pomnik Kazimierza Pułaskiego, który zginął w obronie miasta w 1779 roku.
Warto przespacerować się na nabrzeże rzeki o tej samej nazwie, co nazwa miasta, aczkolwiek szału nie ma. Krótki spacer po River Street wystarcza.
Można też w Savannah przejechać się zabytkowym autobusem na wycieczkę po najważniejszych atrakcjach. Nie wiem, jaki to koszt. Prawie nigdy nie korzystam z takich atrakcji.
Dla dzieci atrakcją będzie odwiedzenie jednego z licznych sklepów z cukierkami, w których można podglądać proces wyrobu słodyczy.
Inna atrakcja to wyplatanie koszy, z których Savannah słynie.
W okolicy można jeszcze zobaczyć Fort Pułaskiego czy Tybee Island, jednak my więcej już nie oglądaliśmy w Georgii, gdyż czas nas naglił.
Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)