Położony na półwyspie Malajskim, 200 km od Bangkoku. Najstarszy kurort w Tajlandii. Ponoć do dziś rodzina królewska w niektórych miesiącach mieszka właśnie w Hua Hin. Z licznych relacji i przewodników wnioskuję, że wart zobaczenia jest pałac Klai Kang Won, dworzec kolejowy i nocny targ, jednak ja w Hua Hin odpuściłam sobie zwiedzanie na korzyść słodkiego, beztroskiego lenistwa.
Hua Hin było czwartym etapem naszej podróży po Azji Południowo-Wschodniej. Po kilku dniach w Bangkoku, przenieśliśmy się do Kambodży, gdzie zastały nas Święta Wielkanocne. Kiedy w Polsce był czas Wielkanocnego Śniadania, my podróżowaliśmy przez Kambodżę taksówką i piechotą przekraczaliśmy ponownie granicę do Tajlandii. Następnie kilka dni dalszego poznawania Bangkoku (i tu), aż w końcu wybraliśmy się nad morze, właśnie do Hua Hin. Na chillout.
Hotel, w którym mieszkaliśmy był nieco niefortunnie zlokalizowany, gdyż położony zbyt daleko od miasta, by dostać się do niego na piechotę. Uniemożliwiało to korzystanie w pełni z uroków Hua Hin. Wydaje mi się, że lepiej wybrać nocleg w centrum, w którym jest pełno knajpek, lokalnego jedzenia, szkółek kitesurfingu, lokalnych turystów.
Przy wyborze hotelu myślę, że nie warto przepłacać za dostęp do morza, gdyż w hotelach są baseny, a samo morze niekoniecznie zachęca do kąpieli. To, co cudne na plaży w Hua Hin to przyjemny północno-wschodni wiaterek, wiejący cały czas jednolicie z taką samą siłą, jednocześnie stwarzając idealne warunki do uprawiania kitesurfingu.
Poruszanie się samochodem po Hua Hin nie należy do większych przyjemności. Nie ma, gdzie auta zostawić, ruch jest dość intensywny, jednak warto wybrać się na sam koniuszek Hua Hin. Tam nad samym morzem znajduje się rewelacyjna restauracja z owocami morza. Supatra by the sea. Niestety, aby się do niej dostać trzeba skorzystać z własnego samochodu, taksówki czy też tuk tuka. Owoce morza, jakie są tam serwowane są absolutnie rewelacyjne! Ceny całkiem w porządku. Nam trafił się również uroczy kelner, który instruował, pokazywał, doradzał. To on pokazał sosik, który dodany do ryżu diametralnie zmienia smak już i tak przepysznego massamann curry. Do tego doborowe towarzystwo, szum fal, widok na Hua Hin i pełno malutkich krabów na plaży.
Pozostałe wpisy o Tajlandii tutaj.
Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)