Kończący się rok globalnie jest zły: epidemia na skalę światową, śmierć wielu ludzi, obostrzenia, walące się gospodarki, utraty pracy wielu osób. Patrząc globalnie wiem, że dobrze nie jest. Natomiast, gdy popatrzę na swoje życie to z całą pewnością nie mogę powiedzieć, że rok 2020 był najgorszym rokiem w moim życiu. „Stety” czy niestety, ale znacznie gorsze były. Epidemia mocno popsuła różne moje plany podróżnicze, ale jako, że zawsze staram się szukać dobrych stron, nawet gdy jestem w przysłowiowej d…, i jednak sprawiać, by te mniej przyjemne chwile, miały w sobie elementy miłych czyli odzyskiwać za wszelką cenę wpływ na sytuację. Tak też czyniłam w tym roku.
Zaczęło się inaczej niż zwykle, bo jak pisałam poprzednio, pod koniec 2019 roku przeprowadziliśmy się. W związku ze sporymi wydatkami, ale też innymi wydarzeniami, nie zorganizowaliśmy tradycyjnego okołosylwestrowego tripa, jak rok (do Portugalii), dwa (po Europie Zachodniej) i trzy lata wcześniej (do USA). Zaczynając rok cieszyłam się z nowego mieszkania i ze smutkiem myślałam o tym, że tak dużo pracuję, iż za bardzo nie będę miała kiedy się z niego cieszyć. Nie sądziłam, jak bardzo od marca moje życie się odmieni.
Już w grudniu myśleliśmy o kwietniowej wyprawie do Azji. W styczniu zaczęło być głośno o nowym koronawirusie rozlewającym się po Chinach. Jako, że właśnie Chiny miały być naszą docelową destynacją, już pod koniec stycznia wiedzieliśmy, że o Chinach możemy zapomnieć. Wirus zaczął się panoszyć po Europie, a my coraz bardziej zaczęliśmy się spodziewać ograniczeń i jego znacznego wpływu na życie wszystkich. Dlatego w lutym zagospodarowaliśmy każdy wolny weekend. Ponieważ jeszcze wtedy pracowałam normalnie w weekendy na Śląsku, to w pozostałe dwa weekendy pojechaliśmy nad morze i do Wrocławia. Tym sposobem odwiedziłam mój ukochany Sopot, skoczyliśmy do Muzeum Wojny i Muzeum Solidarności w Gdańsku, do Jastrzębiej Góry i na Hel.
Podczas kolejnego weekendu odwiedziliśmy Kolejkowo i kilka innych miejscówek we Wrocławiu.
Planowałam też na marzec mały city break z mamą we włoskiej Apulii. Ponieważ ubiegłoroczne Karaiby z okazji urodzin mojej mamy wypadły niesłychanie fajnie, tym razem chciałam zabrać ją gdzieś bliżej. Niestety widząc, co dzieje się na świecie, zrezygnowałyśmy z wyjazdu. I dobrze, bo w dniu, w którym miałyśmy lecieć, Włochy zamknęły swoje granice.
Od marca zaczął się lockdown. Mogłam się cieszyć mieszkankiem do woli😉 Dużo gotowałam, więc lista przepisów się powiększyła. W ramach dbania o zdrowie psychiczne bardzo wcześnie zaczęliśmy sezon przyczepkowy na Jurze i do maja spędzaliśmy tam całkiem sporo czasu.
Pod koniec maja wyskoczyliśmy na krótko w Beskidy.
Później stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy już oboje cyfrowymi nomadami, to właściwie możemy pracować w różnych miejscach. I tak wylądowaliśmy w Darłówku, a przy okazji zwiedziliśmy wybrzeże od Ustki aż do Świnoujścia.
Świnoujście tak nas zauroczyło, że pod koniec czerwca wróciliśmy ponownie. Przy okazji udało nam się zobaczyć niemiecki Uznam.
W czerwcu zaczęłam też jeździć na stare drewniane letnisko, do którego jeżdżę od zawsze. Dzięki pandemii i temu, że nadal pracowałam tylko zdalnie udało mi spędzić tam wyjątkowo dużo czasu i tak jeździłam tam aż do połowy września.
W sierpniu pojechaliśmy też na Podlasie. Podlasie miałam od dawna na bucket list, ale jakoś ciągle się nie składało. To był oddech od pandemii. Szwendaliśmy się po Podlasiu od Białowieży aż po Stańczyki. Można powiedzieć, że klimat był iście sielski.
We wrześniu pojechaliśmy do Włoch. Dawno we Włoszech nie byliśmy. W marcu się nie udało, więc fajnie, że choć jesienią można było nieco odetchnąć. Planowaliśmy skoczyć nad alpejskie Jezioro Como i do Ligurii, leżącej na zachodniej części północnych Włoch, ale gdy zajechaliśmy nad Como, pogoda w Ligurii zaczęła płatać figle i pogodę znaleźliśmy w …. planowanej przeze mnie na marzec Apulii. Czyli na obcasie włoskiego buta, na samym krańcu południowo-wschodniej części Włoch. Zupełnie po przeciwnej stronie niż pierwotnie planowaliśmy. Spodobało nam się tak bardzo, że zostaliśmy dłużej niż planowaliśmy, choć już z pracą, ale zawsze to coś. Wracając zahaczyliśmy o równie fantastyczne jak Como, Jezioro Gardę.
Później aż do grudnia zasiedzieliśmy się w Warszawie. Na początku grudnia wybraliśmy się do Sopotu. Mieliśmy być tam 3 dni i przenieść się na Hel, ale znowu się zasiedzieliśmy. Na blisko dwa tygodnie. Praca z Sopotu sprawiła wiele przyjemności. W przerwach spacery wzdłuż morza, wdychanie jodu, szum fal, śpiew mew i poznawanie sopockiej gastronomii. Skoczyliśmy też na Wydmę Czołpińską, by zobaczyć brakujący kawałek wybrzeża, a na koniec pojechaliśmy na Mierzeję Wiślaną aż do samych Piasków.
Tym sposobem w czasie 2020 roku przejechaliśmy całe wybrzeże: od wschodniej granicy z Rosją w Piaskach do zachodniej granicy z Niemcami w Świnoujściu.
Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)