Niemiecki Uznam marzył mi się od lat. Chciałam zobaczyć, tę drugą co do wielkości niemiecką wyspę, opisywaną jako sielską i znacznie piękniejszą niż polskie nadmorskie miasteczka. Na początku czerwca wylądowaliśmy w Świnoujściu. Wówczas jednak wiedzieliśmy, że Uznamu niemieckiego nie zobaczymy, gdyż z powodu koronawirusa granice były zamknięte. Jednak tak nam się spodobało, że od razu zabukowalismy noclegi na koniec czerwca. Nigdy nam się to nie zdarza.
Uznam przed wojną odwiedzały elity, w okresie NRD przyjeżdżała tu klasa robotnicza, a dziś spotkać można mnóstwo różnych osób, a najwięcej rowerzystów. Trudno się dziwić, Uznam jest świetnie przygotowany pod turystykę rowerową.
Ahlbeck
Od granicy z Polską dzieli go 3 km, a granica jest w Świnoujściu. Można wybrać się do niego na spacer tak jak zrobiliśmy my (promenadą transgraniczną lub plażą) lub wypożyczyć rower i przyjechać na rowerze (co wydaje się być lepszym rozwiązaniem).
Ahlbeck zachwycił mnie. Po ostatnim roadtripie wzdłuż polskiego wybrzeża i rozglądaniu się za fajnymi miejscowościami, tu jest inny świat. Blisko mu wizualnie do Świnoujścia, jednak jest delikatniejszy w swojej uzdrowiskowej, bardzo spójnej, architekturze.
Ahlbeck jest jednym z trzech nadmorskich cesarskich uzdrowisk. Ma małe molo z 1899 roku, po którym widać upływ czasu. Aby wejść na molo trzeba obejść dokoła charakterystyczną restaurację z czterema kopułkami. Przed wejściem na molo jest nietypowy zegar z 1911 roku, ponoć ufundowany przez kuracjuszy.
Ponadto koniecznie trzeba się przespacerować uliczką wzdłuż wybrzeża i pooglądać fantastyczne domy i hotele. Gdy zapuścimy się w którąś z bocznych uliczek, architektura nadal pozostaje spójna. Na bielutkich plażach jest mnóstwo wiklinowych koszy do opalania, które nieustająco kojarzą mi się z dzieciństwem w Sopocie.
Heringsdorf
Znacznie mniej podobał mi się niż Ahlbeck. Ładne centrum, ładna architektura, ładnie zagospodarowane nadmorskie promenady, jednak połączenie klasycznej uzdrowiskowej architektury z przełomu wieków z NRD-owskimi blocurami to nie jest to, co wygląda najlepiej na tle błękitnego zimnego Bałtyku.
Bansin
Ładne, małe uzdrowiskowe miasteczko. Trzecie wchodzące w skład uzdrowisk cesarskich. Fotek brak, gdyż chwilę w nim zabawiliśmy.
Peenemünde – Muzeum Techniczno-Historyczne
Region Peenemünde stanowi około 25 km² obszar, na którym jest sporo pozostałości po II Wojnie Światowej. Części terenu w ogóle nie można zwiedzać, gdyż nadal można tam natknąć się na amunicję czy inne niewybuchy. To, co nam udało się zwiedzić to Muzeum powstałe na terenie dawnej elektrowni, w której budowano i testowano rakiety v1 i v2. Bilet dla osoby dorosłej to 9€. Bardzo polecam skorzystać z dodatkowo płatnego 2€ audioguida. Można posłuchać ciekawie przedstawionej historii po niemiecku, angielsku lub polsku.
Wizyta w Peenemünde skłania do refleksji. Po pierwsze z powodu historii niejakiego Wernhera Von Brauna. Urodzony w pruskim miasteczku, które w latach 20-tych zostało włączone do ziem polskich. Już wówczas marzył o lotach w kosmos. W latach 30-tych rozpoczął karierę naukową w Berlinie. Później jako oficer SS i jednocześnie świetny inżynier, po trupach, niestety nie tylko przysłowiowych, piął się po szczeblach kariery. W Peenemünde był dyrektorem technicznym. To on wymyślił, by do budowy rakiet V2 wykorzystać więźniów. W Mittelbau-Dora przy budowie rakiet zginęło około 25 tys. więźniów.
Po II Wojnie Światowej, kiedy to zarówno USA, jak i Związek Radziecki, starały się wyrwać jak najwięcej cennych kąsków w postaci bystrych umysłów, von Braun trafił do USA. A właściwie został tam potajemnie przerzucony w ramach tajnej Operacji Paperclip mającej na celu wykorzystanie cennych niemieckich naukowców (nazistowskich) do rozwoju kilku dziedzin naukowych. Po kilku latach rozpoczął karierę w NASA. Był nawet dyrektorem jednego z ośrodków badawczych NASA w Alabamie. To on skonstruował rakietę Saturn V, dzięki której pierwsi amerykańscy astronauci wylądowali na Księżycu i misja Apollo 11 zakończyła się sukcesem… wygrywając jednocześnie wojnę o kosmos z ówczesnym Związkiem Radzieckim. Generalnie był jednym z najsłynniejszych naukowców-założycieli NASA, określany jako pionier w podboju kosmosu…. Jak pączek w maśle żył i rozwijał się do lat 70-tych, kiedy to po jednym z artykułów w prasie rozpoznali go więźniowie Mittelwerk. To on wydawał rozkazy egzekucji…. Nie został osądzony za swoje czyny, jednak ostatnie lata jego życia nie upłynęły w samej chwale. Nigdy też nie przyznał się do popełnionych zbrodni…
Wracając do Peenemünde. To w niej budowano i testowano rakiety v1 i v2, szczęśliwie, dość mało celne, choć w Londynie i Antwerpii zginęło od nich kilkanaście tysięcy ludzi. Rakieta wykorzystana w pierwszej podróży na Księżyc była doskonalszą wersją v2 zwaną „bronią odwetową” skonstruowanej w Peenemünde. Zbudowany tutaj model startowy dla rakiet wykorzystuje się do dziś na całym świecie, choćby w NASA na Florydzie. Do pracy w Peenemünde wykorzystywano więźniów. Zginęło ich tu około 20 000. Do pracy przymusowej już od 1938 roku zaciągano także Niemców. Nie mieli oni tu dużo lepszych warunków niż „zagraniczni” więźniowie.
Uznam kryje nieco więcej perełek, jednak my wybraliśmy do odwiedzenia te opisane powyżej.
Więcej postów o Niemczech tu.
Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)