Singapur w trzy dni – tygiel kulturowy jak się patrzy

137 km od równika, malutkie miasto-państwo o powierzchni nieco ponad 700km². Jednocześnie bogate i bezpieczne. Według rankingu Forbes z 2010 roku Singapur zajął trzecie miejsce na świecie pod względem dochodu przypadającego na osobę (zaraz za Luksemburgiem i Katarem). To właśnie tam spędziliśmy trzy dni w ramach naszej azjatyckiej wyprawy.

Singapur bardzo różni się od tej części Azji, którą do tej pory zobaczyliśmy, czyli od Kambodży i Tajlandii. Wygląda jak nowoczesne zachodnie miasto usytuowane w Azji. To mix kulturowy: Chińczyków, Malajów, Hindusów i przedstawicieli krajów europejskich, głównie Wielkiej Brytanii. Jego mieszkańcy posługują się czterema językami urzędowymi (w tym po angielsku, co jest miłą odmianą po Kambodży i Tajlandii).

Singapur ma również status jednego z najnowocześniejszych, najbezpieczniejszych i najbogatszych zakątków świata. Bezrobocie tu praktycznie nie istnieje, standard życia jest wysoki, choć zagęszczenie mieszkańców duże. Na 716km² powierzchni mieszka ponad  5,5 mln mieszkańców. Co za tym idzie, baza noclegowa jest ogromna, ale też nie jest tania, a oferowane pokoje hotelowe są niewielkich rozmiarów. Ze względu na zamiłowanie do kuchni hinduskiej wybraliśmy hotel usytuowany tuż obok Little India. Dość atrakcyjny cenowo, przyzwoity. Link do hotelu tutaj. Zazwyczaj rezerwujemy przez booking. Tym razem też tak było. Nie korzystaliśmy ze śniadań, gdyż po pierwsze były bardzo drogie, a po drugie i najważniejsze, będąc w raju dla smakoszy chcieliśmy skorzystać przede wszystkim z tego, co oferowała kuchnia poza hotelami. Wystarczyło wyjść na ulicę i hulaj dusza. Singapur to jedyne miejsce na świecie, gdzie można zjeść street food odznaczony gwiazdką Michelin. To miasto-państwo to kulinarny raj, co odzwierciedla przywieziony przeze mnie magnes.

Czystość Singapuru to kolejna miła odmiana po Tajlandii i Kambodży. Wyjątek stanowi Little India, które czystością nie grzeszy. Panuje rozgardiasz, a śmieci walają się często po ulicy. W Singapurze nie wolno żuć gumy (aby nie brudzić!). Nawet nie wolno jej wwozić do Singapuru. Za śmiecenie, plucie, żucie gumy są wysokie kary pieniężne. Stąd taka czystość. Poza tym w Singapurze jest bezpiecznie. Przestępczość praktycznie nie istnieje. Jako jedno z nielicznych państw ma wprowadzoną karę chłosty. Chłosty, która musi być dokonana wtedy, kiedy skazany na nią jest przytomny. Gdy mdleje, kolejne baty dostaje, gdy zostanie ocucony. Zarówno kara chłosty, jak i wysokie kary pieniężne grożą za drobne przestępstwa.

Co zobaczyć w trzy dni w Singapurze?

Jak zawsze uważam, że warto poszwendać się po ulicach i poczuć klimat. W Singapurze fascynujące jest to, że wystarczy przenieść się kilka stacji metra w jakąś stronę, by otoczenie wyglądało zupełnie inaczej niż w poprzedniej części miasta. Singapur jest ciekawy, bo miesza się w nim zachód ze wschodem i widać wielorakie wpływy: kolonialną architekturę, europejski styl, chińskie przesądy czy malajskie zdobienia.

Singapur można zwiedzać na piechotę, jednak pamiętajmy, że jest w nim przeraźliwie gorąco, więc czasem wsparcie się metrem MRT ma sens. Ulice w Singapurze są szerokie, ruch spory, a mimo to miasto jest przyjemne i bezpieczne (o czym pisałam już wcześniej). Metro natomiast czyste, wygodne i mega punktualne.

Wjeżdżając samochodem lub autobusem to ścisłego centrum, trzeba uiścić opłatę. Co ciekawe, opłaty te mają różnej wysokości stawki, w zależności od pory dnia czy natężenia ruchu.  Jest dużo przejść dla pieszych w postaci kładek ponad ulicami, które prowadzą bezpośrednio z jednego budynku do drugiego.

W tle widać kładkę dla pieszych rozwieszoną ponad ulicą

Little India czyli Małe Indie

Jak dla mnie na pewno koniecznie trzeba zobaczyć Little India. Jedzeniowy raj, w którym znaleźliśmy fantastyczny food court. Trafiliśmy do niego wieczorem jako jedyni biali. Pomimo późnej pory było w nim mnóstwo ludzi. Jedzenie tanie i do tego FENOMENALNE! Najlepsze mango lassi, jakie kiedykolwiek piłam!

Singapurski food-court w Little India

Little India to dania hinduskie na każdym kroku. Dania podawane na liściu bananowca, z całym aromatem przypraw, fantastyczne egg prata, idealne na śniadanie, niezliczone curry, mango lassi. Ehhh… Chętnie bym się teleportowała. W Singapurze koniecznie trzeba zjeść w tzw. Food Courtach, ulokowanych w galeriach handlowych lub miejscach, które dedykowane są tylko jedzeniu. W wielu miejscach można kupić małe przekąski curry puff czyli coś wielkości ciastka czy też dużego pierożka wypełnione ziemniakami i kurczakiem lub innego rodzaju nadzieniem. Kosztuje grosze (ok 1,5$ czyli ok. 4-5 zł), jest pyszne i zabija pierwszy głód, o który nietrudno, gdy pokonujecie dziesiątki kilometrów na własnych nogach. Kolejne danie to laksa. Czyli singapurska zupa.

Kolacja w jednej z wielu knajpek na Little India

Warto przejść się Kitchener Road i innymi okolicznymi uliczkami, popatrzeć na toczące się życie. Klimat Little India znacząco różni się od pozostałej części Singapuru. Dzielnica ta  nie została, jak pozostałe, zaplanowana przez kolonialne władze, tylko utworzyli ją imigranci z Indii, którzy w latach 20-tych ubiegłego wieku zakładali tu swoje firmy.

Little India wieczorem

Jeśli jesteś fanem elektroniki koniecznie zajrzyj do sklepów – czyli wielkich galerii handlowych, w których jest tylko sprzęt elektroniczny. Jak dla mnie nuda, ale dla niektórych gratka. To właśnie elektronika i nowe technologie są najlepiej rozwiniętymi gałęziami przemysłu w Singapurze. Koniecznie trzeba patrzeć na ceny i parametry. I tu uwaga: sprzęt, który tam znajdziecie może być znacznie tańszy, a to dlatego, że nie jest nowy, choć zapakowany, zafoliowany wygląda jak nówka sztuka nieśmigana.

Sklep – a w nim jedynie elektronika!!!

W Little India znajduje się również wielka hinduska galeria handlowa Mustafa na Syed Alwi Road.  Ten ośmiopoziomowy sklep ze wszystkim otwarty jest całą dobę. Nawet jeśli nie planujecie zakupów, to warto wejść na chwilę pobuszować między indyjskimi półkami.

W Little India ciekawym miejscem jest również islamski meczet Abdul Gaffoor z 1907 roku, na 41 Dunlop Street. wpisany na  listę światowego dziedzictwa. „Zegar słoneczny” przed wejściem ma 25 promieni z rzeźbionymi arabskimi inskrypcjami symbolizującymi 25 proroków Koranu. Aby móc wejść do środka, w punkcie informacyjnym należy wypożyczyć strój.

Meczet Abdul Gaffoor

Historic District czyli dzielnica kolonialna

Na pewno warto zobaczyć Meczet Sułtana, ponoć główny ośrodek wyznawców islamu w Singapurze. Mieści się na 3 Muscat Street. Obecny budynek pochodzi z 1928 roku. Meczet to najstarsza muzułmańska świątynia w Singapurze, której wnętrze jest dostępne do zwiedzania, jednak tylko w określonych godzinach. Nam, pomimo dwóch prób, nie udało się zobaczyć go w środku. A szkoda. Dlatego lepiej sprawdzić godziny i uwzględnić w planach na zwiedzanie.

Meczet Sułtana

Również warto pospacerować pobliską Arab Street. To popularna uliczka, na której można zjeść lub kupić malezyjskie czy indonezyjskie stroje, rzeźby, dzieła sztuki lub innego rodzaju drobiazgi.

Chinatown

Chinatown to niestety tłumy i niezbyt niskie ceny. Jednak byłam na Chinatown krótko, bardzo zmęczona, więc gdybym miała okazję być w Singapurze jeszcze raz, to chętnie odwiedziłabym je ponownie. Z całą pewnością warto zajrzeć do Świątyni i Muzeum Zęba Buddy, która została poświęcona Buddzie Maitreya (Buddzie Współczującemu). Świątynia otwarta jest codziennie. Wstęp jest bezpłatny. Jednak świętą relikwię można zobaczyć tylko dwa razy w roku: w pierwszy Dzień Chińskiego Nowego Roku i w święto narodzin Buddy. Na dachu budynku znajduje się Pawilon Dziesięciu Tysięcy Buddów. Wiele w nim orchidei i innych imponujących roślin. Świątynia ta jest nowa, bo zbudowana została w latach 2005 – 2007. Ma ona nawet parking podziemny! Na Chinatown jest również Centrum Dziedzictwa Chinatown (Chine Heritage Centre), do którego bardzo chciałam iść, jednak nie starczyło czasu.

Widok na Chinatown
Świątynia i Muzeum Zęba Buddy

Orchard Road

To jedna z najbardziej reprezentacyjnych, a zarazem drogich ulic Singapuru. Warto zajrzeć, zobaczyć jak wygląda, jednak przyznam, że dla mnie był to niezbyt ciekawy punkt programu, więc w sumie pojawiliśmy się na Orchard Road tylko na chwilkę. Mega droga ulica z ekskluzywnymi sklepami obsadzona szklanymi biurowcami.

Muzeum Narodowe i Fort Canning Park

W okolicy Orchard Road znajduje się ciekawe Muzeum Narodowe. Muzeum zwiedza się z przewodnikiem i warto skorzystać, poznać historię tego niewielkiego państwa-miasta. Wystawa jest bardzo interesująca, przedstawia historię Singapuru, zawiera sporo ciekawostek, o których w sumie trudno gdziekolwiek przeczytać. Na muzeum warto przeznaczyć trochę czasu.

Muzeum Narodowe

Tuż za nim znajduje się park, dawniej fort z domem sir Raffles’a (założyciela Singapuru), obecnie rezerwat. Co ciekawe z muzeum można wjechać(!) do rezerwatu ruchomymi schodami. Rezerwat jest małą, przyjemną oazą zieleni w dusznym mieście.

Ruchome schody prowadzące do Fort Canning Park
Fort Canning Park
Fort Canning Park

Marina Bay i Gardens by the Bay

Marina Bay

Marina Sands Bay to taka wizytówka, perełka Singapuru. Prezentuje się rzeczywiście bardzo okazale. To jakby łódź ustawiona na wielkich wieżowcach. Obok Marina Bay Sands jest galeria handlowa ze sklepami najlepszych marek. Jest w niej nawet kanał, po którym można pływać łodzią!

Marina Bay

Na parterze i w podziemiach Marina Bay mieści się jedno z największych na  świecie kasyn. Na Marina Bay warto również wjechać na górę, by popatrzeć na Singapur z wysokości czyli z 57 piętra. Wstęp jest płatny i to sporo, bo dla dorosłego 23$ czyli ok. 60zł, ale wrażenia niezapomniane.

Marina Bay

W dole widać pięknie podświetlone kielichy Gardens By the Bay, a w oddali statki na Cieśninie Singapurskiej.

Widok z Marina Bay
Widok z Marina Bay

Gardens by the Bay to niespotykany kompleks ogrodów, zaprojektowany przez inżynierów, architektów i ogrodników z 24 krajów. Dobrze go zobaczyć i za dnia i wieczorem. Wieczorem (w każdy weekend o 19.45) odbywa się niezapomniany pokaz zmieniających się świateł w rytm muzyki. Już z daleka widać gigantyczne kielichy drzew Supertree. A to właśnie na nich rozgrywa się ten spektakularny pokaz. Niezapomniane show. Te metalowe drzewa mają od 25 do 50 metrów wysokości. Porasta je bujna roślinność. Drzewa, oprócz swojego atrakcyjnego wyglądu, są źródłem energii dla całego ogrodu. Dzieje się to dzięki temu, że zbierają zarówno energię słoneczną, jak i deszczówkę. Wstęp do ogrodów jest bezpłatny. Płatne są wybrane atrakcje. Np. kładka zawieszona pomiędzy dwoma wielkimi drzewami (kosztuje ok. 5 dolarów singapurskich). Na nią nie wchodziliśmy. Ponoć przy wietrze na niej buja.

Supertrees w Gardens by the Bay
Pokaz świateł w Gardens by the Bay
Pokaz świateł w Gardens by the Bay

Jedną z płatnych atrakcji są ogrody pod dachem. Flower Dome i Cloud Forest. Cena za obydwa to ok. 28 dolarów singapurskich czyli ok. 84 zł.Flower Dome to wielkie ogrody, w których można zobaczyć baobaby, kaktusy, drzewa oliwne i ogrody z różnych części świata. Trochę kiczu też się wkradło. Kubusia Puchatka uwielbiam, ale jakoś nie pasował mi do singapurskich ogrodów.

Flower Dome w Gardens by the Bay
Flower Dome w Gardens by the Bay
Flower Dome w Gardens by the Bay
Flower Dome w Gardens by the Bay

Natomiast Cloud Forest to tropikalny las deszczowy. Najpierw wjeżdża się windą na wysokość  ok. 3000 m.n.p.m. Tam zaczyna się spacer, który odbywa się na ścieżce zawieszonej na wysokości. Dzięki temu oglądamy korony drzew tropikalnych, by w końcu poznawać ich coraz niższe partie. Ścieżka powoli biegnie w dół, aż do ok. 1000 m.n.p.m. Spacerując obserwujemy, jak zmienia się tropikalna roślinność na różnych wysokościach. Jest wilgotno i mrocznie. To trochę taka kompaktowa wyprawa w góry. Podobna ścieżka, tyle, że na powietrzu, powstała niedawno na Słowacji. Atrakcję stanowi również sporych rozmiarów wodospad.

Cloud Forrest w Gardens by the Bay

Zarówno w Flower Dome, jak i w Cloud Forest jest znacznie chłodniej niż na zewnątrz. Warto wziąć to pod uwagę. My zwiedzaliśmy ogrody, gdy zapadał zmrok. Myślę, że zdecydowanie lepiej zrobić to za dnia. Natomiast pokaz świetlny, który odbywa się na pięknych, ogromnych rozmiarów drzewach (Supertree) wraz z towarzyszącą mu muzyką najlepiej zobaczyć wieczorem.

Trzy dni, a właściwie dwa i pół to tylko takie „liźnięcie Singapuru”. Zdecydowanie mam ochotę na więcej i na pewno jest po co wracać. Przede wszystkim po to, by pokorzystać z tego kulinarnego raju, by nacieszyć się czystymi ulicami, widokami, porządkiem. Poza tym z pewnością chciałabym zobaczyć raz jeszcze magiczne show na supertrees, odwiedzić Singapurskie Ogrody Botaniczne, ogród chiński i japoński, S.E.A. Aquarium, a także wyspę Sentosa, Muzeum dziedzictwa Chińskiego, poszwendać się po Chinatown, gdyż mam nieodparte wrażenie, że go nie odkryłam. Zdecydowanie jest po co wracać😊

Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.