Ostatni weekend to był istny pracujący maraton. Gdy wróciłam do Warszawy, czekała na mnie pyszna, rozpływająca się w ustach, pieczona z jabłkami, kaczuszka. Kaczka jednak była trochę za duża i sporo jej zostało, więc to, co zostało przerobiłam na pasztet. Wyszedł obłędnie, dlatego dzielę się od razu z Wami przepisem.

Składniki

• 100 g fasolki mung
• Pozostałości z pieczonej w jabłkach kaczki (500 g bez kości)
• Kilka gałązek natki
• 1 mała czerwona cebula
• 10 suszonych śliwek (zwykłych, nie wędzonych)
• Sól, pieprz, gałka muszkatołowa (najlepiej w całości do starcia), estragon, ziarenka jałowca
• Jajko
• Jednorazowa brytfanka

Przygotowanie

Fasolkę płuczemy w zimnej wodzie, a następnie moczymy kilka godzin. Później gotujemy przez 45 minut w świeżej wodzie. Pod koniec gotowania solimy łyżeczką soli. Odcedzamy.

Kaczkę nieco podgrzewamy, by dało się ją rozebrać na drobne kawałki. Koniecznie należy wszystko dokładnie przebrać, by nie wpadły do pasztetu drobne kosteczki. Kilka zapodzianych cząstek jabłek również można wykorzystać. Wszystko to, co się nadaje do zjedzenia wrzucamy do robota kuchennego wyposażonego w nożyk lub mielimy maszynką do mięsa.

Natkę myjemy, obrywamy listki i wrzucamy do kaczki.

Wrzucamy także fasolkę (u mnie wyszło 200 g ugotowanej).

Cebulę kroimy byle jak i wrzucamy także do reszty. Zaczynamy mielić na dość gładką masę. Śliwki przekrawamy na pół, wrzucamy do reszty i także chwilkę mielimy. Czas mielenia zależny od Waszych preferencji. Ja lubię, gdy czuć w pasztecie kawałki śliwki.

Solimy, pieprzymy do smaku, ścieramy szczyptę gałki muszkatołowej, wrzucamy łyżeczkę estragonu, wbijamy jajko. Mielimy chwilę.

Przekładamy całość do brytfanki, na wierzchu układamy ziarenka jałowca.

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Wkładamy pasztet i pieczemy 1 – 1,15 godz.

Jeśli post Ci się podoba lub uważasz, że może kogoś zainspirować, będzie mi miło, gdy go udostępnisz lub polubisz:)